Młody, pełen werwy, elegancko ubrany, dystyngowany, równo o północy wkroczył. Od pierwszej chwili wszystkich zauroczył. Tłumy się rozstąpiły, długi szpaler zrobiły. Na jego końcu staruszek. Samotny, zgarbiony, w mizernej kapocie, z laską w dłoni. Skrzyżowawszy wzrok z młodym, po cichutku odchodzi. Nikt go nie zatrzymuje. Tłum, młodym zaintrygowany, na jego cześć wiwatuje. Choć nic o nim nie wie, wznosi peany. Szampan się leje. Niebo iskrzy od fajerwerków. Tańce. Śpiewy. Feta wielka. Istne szaleństwo. Co młody obiecał, że taką radość wznieca? Czy znudzenie starym, powoduje takie fanfary?